poniedziałek, 2 maja 2016

Był sobie pies - klasyka sowieckiego filmu animowanego.

Pewnego wieczoru, kiedy pracowałam jeszcze w eksporcie, razem z klientami - gośćmi z Rosji rozmawialiśmy o filmach. Lubię o to pytać, bo kto jak nie oni może polecić dobry rosyjskojęzyczny film? Od słowa do słowa, od filmu do filmu, od klasyki do kina XXI wieku, aż w końcu przeszliśmy do... kreskówek! I tu trochę wstyd mi się zrobiło, bo filmów animowanych znałam tylko dobranockę z mojego dzieciństwa, czyli Wilka i Zająca, a z bardziej współczesnych - Maszę i Niedźwiedzia.
- Jewa, a oglądałaś Był sobie pies? - zapytała M. - To jest arcydzieło!
Inni obecni potwierdzili. Nie pozostawało mi więc nic innego jak wrócić do domu i arcydzieło obejrzeć. Na szczęście nie było trudno znaleźć je na youtube.

Był sobie pies (Жил был пес) to krótki film rysunkowy z 1982 roku, powstały na motywach ukraińskiej baśni ludowej. Stary pies z ukraińskiego chutoru, zostaje wygnany przez swoich gospodarzy za to, że nie usłyszał złodzieja i podczas ich nieobecności pozwolił mu okraść dom. Pies błąka się po lesie, gotów ze sobą skończyć, kiedy spotyka wilka, równie starego jak on sam. Wilk też nie miał łatwego życia, ale okazuje się, że dawny wróg może stać się dzisiejszym sprzymierzeńcem.

Dlaczego ten film to według M. "arcydzieło"? Ano dlatego, że z jednej strony wyśmienicie oddaje atmosferę ukraińskiej wsi. Mamy tu pobielone domy pokryte strzechą, wąsatego chłopa w koszuli wyszywance, cały gospodarski inwentarz. Ubogą wieś pokazaną taką, jaką ona jest. Bez zbędnych upiększeń, bez lukru. W taki sam sposób film pokazuje też starość i niedołężność głównych bohaterów. I choć powinno się to wydać ponure, to niemal każda scena tej krótkiej animacji jest okraszona sporą dawką komizmu. Był sobie pies bazuje na obrazach (scena, w której oba czworonogi wyją razem do księżyca to mistrzostwo świata), dialogów jest mało, sprowadzają się tylko do kilku rozmów pomiędzy Wilkiem i Psem.
A teraz zaśpiewam! (Щас спою!) mówi najedzony Wilk siedzący pod weselnym stołem, kiedy to Pies przemycił kompana, postanawiając odwdzięczyć się za wyświadczoną przysługę.




W 1983 roku Był sobie pies zdobył Pierwszą nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Danii oraz Nagrodę Specjalną Jury na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Animowanych we Francji.

Filmowy Wilk doczekał się nawet swojego pomnika. Brązowa rzeźba z napisem: A teraz zaśpiewam! (Щас спою!) stanęła w 2005 roku w Tomsku.


Źródło: wikimapa.org


Szkoda, że dziś takich animacji już nie ma...

piątek, 9 października 2015

Czasy Secondhand - czasy zwykłych ludzi.

Źródło: www.czarne.com.pl
Czasy Secondhand to jedna z najbardziej poruszających książek, jakie kiedykolwiek czytałam. Kiedy w szkole uczą historii najnowszej, na którą notabene zwykle pozostaje niewiele czasu, pierestrojka jest zawsze przedstawiana jako światły przełom, kończący mroczne dzieje Związku Radzieckiego. Jednak za przełomowymi wydarzeniami zawsze kryją się losy pojedynczych ludzi, których relacje i refleksje przytacza Swietłana Aleksijewicz. Losy milionów obywateli potoczyły się tragicznie po gigantycznej zmianie ustrojowej, która powinna być zmianą na lepsze, wszak oddawała człowiekowi radzieckiemu wolność.
Prawda jest taka, że wielu z nich zostało skrzywdzonych i oszukanych, i wielu tak właśnie się czuło. Państwo, które budowali od osiemdziesięciu lat, okazało się być kolosem na glinianych nogach. Homo sovieticus musiał nauczyć się żyć na nowo w kraju rozgrabionym przez bandziorów w złotych łańcuchach i malinowych marynarkach. Ludzie nie mający żadnych skrupułów robili największy biznes, bo dla zwykłego człowieka, wychowanego w ZSRR handel i dbanie o własne interesy były powodem do wstydu. Idee, o które walczył, zastąpiła pogoń za pieniądzem, a w oczy zajrzały mu bieda i głód. Wyprzedawał majątek, rodzinne kryształy i książki, które niegdyś były mu tak drogie. Inny hodował kury na daczy, jeszcze inny zbierał na ulicach niedopałki i sprzedawał je w litrowych słoikach. 
Relacje tych ludzi, opowiadane w pierwszej osobie, przenoszą nas do ZSRR po 1991 roku, pozwalają poczuć jego atmosferę tak mocno, jak nigdy nie oddałyby jej nawet najbardziej obiektywne, "suche" fakty. Wielu naprawdę szczerze wierzyło w komunizm. Nie byli bezkrytyczni, widzieli, że ustrój kuleje, ale wierzyli, że dzięki ciężkiej pracy uda się go naprawić. Jednak zamiast sprawiedliwego ustroju, otrzymali Czasy Secondhand, czasy używane, banalne, odbierające Rosji jej wyjątkowość.


Wczoraj Swietłana Aleksijewicz za polifoniczny pomnik dla cierpienia i odwagi w naszych czasach, została doceniona Nagrodą Nobla. 



niedziela, 26 lipca 2015

Układ okresowy i wódka - cała prawda o Mendelejewie.

Dmitrij Mendelejew był bez wątpienia wybitnym uczonym i postacią nietuzinkową. Wokół jego osoby narosło też kilka mitów. Pierwszy z nich mówi, że Mendelejewowi zawdzięczamy nie tylko układ okresowy pierwiastków, ale także... wódkę. Oczywiście, rosyjski chemik nie odkrył wysokoprocentowego napoju, który znany był już w starożytnej Grecji, ale podobno stworzył jego oficjalną definicję, zgodnie z którą etanolu w stosunku do wody powinno być 40%. 
Jak to zwykle bywa w legendzie, i w tej jest część prawdy - Mendelejew napisał (i obronił) pracę doktorską o wódce, a dokładniej wyjaśnił zjawisko kontrakcji objętości na podstawie połączenia alkoholu z wodą. Czyli to, że mieszając wodę i alkohol, objętość otrzymanego roztworu jest mniejsza niż suma objętości cieczy użytych do jego otrzymania.
Źródło: www.xpomo.com/ruskolan/liter/mendeleev.htm
Według innego mitu, Mendelejew zobaczył układ okresowy we śnie. Uczony był o krok od usystematyzowania pierwiastków, kiedy wyczerpany pracą, zasnął na swoim biurku i przyśniła mu się tablica z pierwiastkami uporządkowanymi wg ich masy atomowej. Nic nie potwierdza informacji o przełomowym śnie chemika, za to faktem jest, iż on jako pierwszy wpadł na pomysł pozostawienia pustych miejsc dla nieznanych wówczas pierwiastków (trzy z nich zostały odkryte jeszcze za jego życia).

Dmitrij urodził się w 1834 roku w Tobolsku na Syberii, jako najmłodsze, siedemnaste dziecko (choć niektóre źródła piszą, że czternaste) Iwana Pawłowicza i Marii Dmitriewny Mendelejewów. Iwan był nauczycielem i dyrektorem gimnazjum w Tobolsku, Maria miała hutę szkła. Punkt zwrotny w życiu Dmitrija nastąpił, kiedy po śmierci ojca i pożarze huty, jego matka przeniosła się z dziećmi do Petersburga. Tam najmłodszy Mendelejew ukończył studia na kierunku matematyczno-fizycznym Głównego Instytutu Pedagogicznego, po czym w 1855 roku z powodu objawów wskazujących na gruźlicę, wyjechał na Krym, gdzie nauczał najpierw w gimnazjum Symferopolu, a później w Odessie. Karierę naukową uniemożliwiła mu trwająca wojna krymska. Dwa lata później powrócił do Petersburga. Został autorem pierwszego w Rosji podręcznika chemii organicznej.
W 1865 obronił swoją słynną pracę doktorską. Wykładał w Petersburskim Instytucie Technicznym i Petersburskim Uniwersytecie Państwowym. 

Chociaż nie odkrył wódki, to jego życie i bez tego było ciekawe. Strzygł się i golił raz w roku. Miał specyficzne poczucie humoru, nie było wiadomo kiedy żartował, a kiedy mówił serio.  Był również... bigamistą. 
Jego pierwsze małżeństwo, zawarte w 1862 ze starszą o 6 lat Teodozją Nikitiną Leszewą, nie było udane. Żeniąc się z Teodozją, Dmitrij miał za sobą romans z niemiecką aktorką i nieślubne dziecko. 
Choć małżonkowie doczekali się dwójki dzieci, to temperament uczonego sprawił, że po czterech latach doszło do separacji. Podobno Mendelejew pewnego razu wypuścił na wiatr wszystkie banknoty ze swojego portfela. Innym razem zaatakował kelnera w restauracji za to, że podał chemikowi zimną herbatę. Kiedy indziej znów znalazł dąb z ogromną dziuplą, przy której postawił stolik i zrobił sobie "letnie laboratorium".
Mając 43 lata zakochał się w koleżance swojej siostrzenicy - 18-letniej Annie Iwanownie Popowej. Z wzajemnością. Jednak Teodozja długo nie chciała mu dać rozwodu, a gdy w końcu się zgodziła, to i tak według ówczesnego prawa kanonicznego nie mógł się powtórnie ożenić przed upływem siedmiu lat. Na szczęście Mendelejewa, znalazł się pop, który za odpowiednią sumę połączył węzłem małżeńskim Dmitrija i Annę.

Pod koniec życia zarządzał Główną Izbą Miar i Wag. Trzykrotnie nominowano go do Nagrody Nobla, niestety nie dostał jej, ponieważ wpływowy członek Komitetu Noblowskiego był przeciw kandydaturze Mendelejewa.

Uczony zmarł w 1907 roku, pozostawiając po sobie ponad 1500 publikacji z różnych dziedzin.
Na jego cześć nazwano jeden z kraterów na Księżycu, planetoidę i radioaktywny, sztucznie wytworzony pierwiastek o liczbie atomowej 101. 

Zaś w Bratysławie stoi pomnik układu okresowego pierwiastków i jego twórcy.

Mengyelejev-Pozsony
Źródło: Wikipedia


Dla chcących poczytać więcej o Dmitriju Mendelejewie:
  • http://english.pravda.ru/science/mysteries/21-11-2011/119683-dmitry_mendeleev_vodka-0/
  • http://gazeta.ua/ru/articles/history-newspaper/_mendeleev-obvenchalsya-za-vzyatku/157545
  • http://www.wiz.pl/8,1625.html
  • http://www.physchem.chimfak.rsu.ru/Source/History/Persones/Mendeleev.html

sobota, 20 czerwca 2015

Idź do bani!

W bani w Pietrozawodsku.
Bania to nieodłączny element kultury rosyjskiej. Dlatego, kiedy podczas wymiany w Pietrozawodsku ktoś rzucił hasło: a może by tak pójść do bani?, poszłam z mieszanką kulturoznawczej ciekawości i ekscytacji. I jak się okazało, było to przeżycie niemalże mistyczne.
Bania to rodzaj łaźni parowej. W Rosji można spotkać banie prywatne oraz publiczne (общественная баня), które oprócz możliwości ablucji, oferują możliwość towarzyskich spotkań. Wybraliśmy publiczną, damską. Wówczas nasza grupa składała się z samych kobiet.

Kiedy dotarłyśmy na miejsce, okazało się, że została mniej niż godzina do zamknięcia. To nic, tłumaczymy pani szatniarce, nie potrzebujemy wiele czasu, jesteśmy z Polski i bardzo chciałyśmy skorzystać z bani, bo u nas czegoś takiego nie ma. To jak wy się myjecie? - zastanawiała się pani szatniarka, szczerze zdziwiona. Wanna, prysznic... nieee, to się nie liczy, to zupełnie co innego. I to ją chyba ostatecznie przekonało, żeby jednak nas wpuścić. 
Ale bania była pełna, więc musiałyśmy czekać, aż ktoś wyjdzie, żeby wskoczyć na jego, a właściwie na jej miejsce. Kobiety wychodziły pojedynczo, więc i my wchodziłyśmy jedna po drugiej, przed wejściem zastanawiając się nad higienicznym aspektem miejsca (nie pamiętam, żeby któraś z nas miała ze sobą klapki) oraz tym, jak ominąć kwestię nagości. Zdecydowałyśmy się, że wejdziemy w ręcznikach. Jednak, jak się później okazało, nie był to taki dobry pomysł.

Temperatura panująca w bani sprawiała, że wszystko co się miało na sobie, rozgrzewało się i parzyło. Pierścionki i łańcuszki trzeba było zdjąć jak najszybciej, bo przypiekały jak rozgrzane żelazo. Ręcznik również przeszkadzał, można było najwyżej na nim usiąść. Oprócz naszej grupki, w bani były same starsze kobiety, które miały ubaw z baniowych żółtodziobów z Polski i uprzejmie pokazały nam co do czego.
Cały seans polegał na tym, żeby najpierw wyparzyć się w pomieszczeniu z rozgrzanymi kamieniami (tam starsze panie równie uprzejmie wychłostały nas pęczkami gałązek - to poprawia krążenie), a potem, kiedy już nie można wytrzymać, wyjść do pomieszczenia obok i oblać się zimną wodą z miski (lub prysznica). Po schłodzeniu ciała, można było wrócić do parzenia i powtórzyć rytuał.

Kilka gwałtownych zmian temperatury później, pożegnawszy się z panią szatniarką, wyszłyśmy z bani, czyste, ze skórą gładką jak pupa niemowlaka i dobrym humorem. Krew szybciej krążyła w żyłach, zapewne dzięki chłoście i choć na zewnątrz było kilkanaście stopni, było nam ciepło. Mimo chodzenia bez klapek nikt nie nabawił się grzybicy stóp. 

Wizytę w bani polecam z czystym sumieniem (dosłownie i w przenośni), szczególnie osobom przebywającym w rejonach, w których klimat jest raczej surowy. Oczyszcza, hartuje, wprawia w dobry nastrój. A więc: idźcie do bani!

Идите в баню :)

sobota, 30 maja 2015

O Dzwonnicy Szczęścia.

Są takie filmy, które podczas seansu nie wywalają specjalnych emocji, a nawet nużą. Ale potem coś zaczyna człowieka uwierać i wraca on myślami do tego filmu, analizuje, przypomina sobie obrazy, fragmenty dialogu, szuka ukrytego przekazu, czegoś, co mogło mu umknąć, czego być może nie zrozumiał. Dla mnie jednym z takich filmów był niewątpliwie Też chcę (Я тоже хочу) Aleksieja Bałabanowa, wyświetlany w ramach festiwalu "Sputnik nad Polską".

Plakat filmowy.
Źródło: www.filmweb.pl

Fabuła filmu przedstawia się następująco: gdzieś pomiędzy Petersburgiem i Ugliczem znajduje się tak zwana Dzwonnica Szczęścia. W tajemniczy sposób, którego nawet uczone umysły nie potrafią wyjaśnić, w tym miejscu pojawiło się wysokie promieniowanie elektromagnetyczne i od tego czasu trwa tam wieczna zima. Dzwonnica stoi w centrum ogarniętego zimą terenu, strzeżonego przez wojsko. Podobno "zabiera" ona ludzi, szukających szczęścia. Ale nie wszystkich. Czym się kieruje w swoim wyborze - nie wiadomo. I dokąd trafiają wybrańcy - też nikt nie wie. Można wejść na napromieniowany teren, ale nie można się już z niego wydostać. Albo Dzwonnica cię przyjmie, albo zostaniesz i zginiesz wśród śniegów. Na poszukiwania szczęścia wyruszają: bandyta, muzyk, alkoholik wraz ze swoim starym ojcem i prostytutka. Kogo zabierze Dzwonnica, a kto zostanie?


Też chcę to nie jest zwykły film o ludzkiej tęsknocie za szczęściem. Bałabanow, wtedy już śmiertelnie chory i na pewno świadomy, że został mu ostatni film do nakręcenia, wybrał taki temat i stworzył z niego swoiste epitafium. Stąd też pomysł, żeby nie obsadzać profesjonalnych aktorów - wszyscy byli naturszczykami, ponieważ jak stwierdził Bałabanow w jednym z ostatnich udzielonych wywiadów, chciał pokazać prawdę. Sam pojawił się w ostatniej scenie i zagrał nieszczęśnika, którego Dzwonnica nie "wzięła" i który umiera u jej murów.



Kadr z filmu. Bałabanow po prawej.


Zatopiona dzwonnica w Kalazinie koło Uglicza.

Właściwie przez cały film myślałam, że filmową Dzwonnicę "zagrała" zatopiona dzwonnica z soboru Św. Mikołaja w Kalazinie, która faktycznie znajduje się niedalego Uglicza. Wysoka na ponad 74 metry, mieściła niegdyś 12 dzwonów i była częścią starej zabudowy miejskiej, zniszczonej w 1939 podczas budowy retencyjnego Zbiornika Uglickiego.




Żródło: http://zwezda.net/vnomer/9140



Jednak w rzeczywistości była to dzwonnica Zapogostskiej cerkwi Narodzenia Pańskiego, znajdująca się ponad 550 km na północ od Moskwy, w miasteczku Szeksna. W chwili kręcenia filmu wśród mieszkańców Szeksny chodziły słuchy, że budowla lada dzień może się zawalić.






Premiera filmu miała miejsce w 2012 r.
Bałabanow zmarł 18 maja 2013 roku. Dzwonnica runęła 40 dni później.

niedziela, 24 maja 2015

Cmentarz Upadłych Pomników

Zastanawialiście się kiedyś co się stało ze wszystkimi pomnikami Lenina, Stalina i Dzierżyńskiego po upadku ZSRR? Większość zapewne została zburzona, niektóre stoją do dziś, a część trafiła na Cmentarz Upadłych Pomników w Moskwie.
Ów Cmentarz, a właściwie Park Sztuki Muzeon, jest jedynym takim miejscem w całej Rosji. Niedaleko stacji metra Oktiabrskaja, na ponad dwudziestu hektarach stoi ponad 700 rzeźb, wykonanych z różnych materiałów - głównie granitu, brązu i drewna.







Pomniki działaczy Związku Radzieckiego były nieodłączną częścią sowieckiej kultury, były wręcz symbolami epoki, stojącymi chyba w każdym mieście. W 1991 roku zaczęto masowo usuwać pomniki. Te moskiewskie przewożono pod Centralny Dom Artysty na Krymskoj Nabierieżnoj, a stamtąd już niedaleko było do Parku Sztuki Muzeon, gdzie znalazły swój azyl.
Wiele z nich było cennymi dziełami sztuki socrealistycznej, autorstwa wybitnych rzeźbiarzy doby radzieckiej - Wiery Muchinej, Jewgenija Wuczeticza, Siergieja Merkurowa. Tych rzeźb nie można było tak po prostu zniszczyć.

Pomnik Dzierżynskiego dłuta Wuczeticza 
Maksim Gorki autorstwa Wiery Muchiny





Oficjalne otwarcie odbyło się 24 stycznia 1992 roku. Przez lata Muzeon przestał pełnić funkcję rezerwatu czasów radzieckich, stając się prawdziwym muzeum sztuki na wolnym powietrzu. Dziś stoją tam również bardziej współczesne rzeźby: do najciekawszych należą te poświęcone ofiarom totalitaryzmu i stalinowskich represji (co ciekawe, zaraz za pomnikiem Stalina z utrąconym nosem), 

Źródło: http://turbina.ru/guide

Źródło: http://www.muzeon.ru/


także podobizny i popiersia innych postaci, nie tylko ze świata polityki, ale i ze świata nauki (jak Albert Einstein i Niels Bohr), a nawet fikcyjnych bohaterów literackich (Don Kichote, Buratino - rosyjska wersja Pinokia). 

Albert Einstein i Niels Bohr palą fajki.





środa, 13 maja 2015

Metro 2033.


Świat po zagładzie atomowej, przeżyli nieliczni, którym udało się schronić w korytarzach metra. Śpią w namiotach na nieczynnych już stacjach, hodują świnie i grzyby, żyją w pełnej gotowości do obrony swojej stacji przed intruzami z powierzchni, na której ciągle szaleje promieniowanie.
Tak wygląda uniwersum w powieści Metro 2033 Dmitrija Głuchowskiego. Autor zaczął ją pisać będąc na studiach. W pierwotnej wersji główny bohater - Artem, ginął trafiony przez pocisk, co nie podobało się wydawcom, którzy odmówili publikacji dzieła. Głuchowski postanowił umieścić je w internecie, a jego opowieść szybko zdobyła sobie rzesze fanów, którzy również byli rozczarowani jej zakończeniem. Autor zrobił więc literacki eksperyment i przeredagował powieść, konsultując każdy rozdział z czytelnikami, wśród których byli pracownicy metra, inżynierowie, a nawet wojskowi . W tej formie Metro 2033 zostało wydane, a jego stutysięczny nakład rozszedł się w niecały kwartał - był to najlepszy debiut literacki w 2007 roku. 

Metro2033 - Dmitry Glukhovsky
Zdjęcie pochodzi ze strony metro2033.pl

W literaturze rosyjskiej fantastyka zakorzeniła się na dobre kilkadziesiąt lat wcześniej. Reżim komunistyczny stwarzał dobre warunki do jej rozwoju - w ten sposób można było obejść cenzurę i w zawoalowany sposób pisać o problemach społeczno-politycznych. Jednak na tle innych utworów czy to powieści braci Strugackich czy antyutopii My Zamiatina, Metro wypada raczej mrocznie, ale i bardziej realnie. Stacje są jak osobne państwa, z różnym ustrojem politycznym, od faszystowskiego po anarchistyczny, walczą ze sobą, tworzą sojusze. Zaś ich mieszkańcy bywają wyznawcami przeróżnych religii i sekt. 

Po Metrze 2033 powstało Metro 2034, powieść rozgrywająca się w tych samych tunelach dawnego moskiewskiego metra, ale mająca już innych bohaterów i opowiadająca zupełnie inną historię. Obie książki zapoczątkowały serię Uniwersum Metro 2033, można by rzec, że eksperyment, którego podjął się Głuchowski trwa nadal - inni autorzy wydają książki, których akcja dzieje się w wykreowanym przez niego postapokaliptycznym świecie, w którym ludzie żyją w podziemnych tunelach i bunkrach. Do dziś powstało ich ponad 50, nie wszystkie rozgrywają się w Moskwie, ale również w innych rosyjskich i europejskich miastach. Akcja jednej z nich dzieje się w Krakowie (Dzielnica Obiecana, autor: Paweł Majka). Na motywach powieści powstała także gra komputerowa.

O Metrze, szklanym suficie na Zachodzie, mądrym patriotyzmie i nowej książce można przeczytać w niedawno udzielonym wywiadzie z Dmitrijem Głuchowskim.